Cyklokarpaty Pruchnik 1.07.12
Pierwszy dzień Lipca zapowiadał się bardzo dobrze, sobotnia prognoza pogody zapowiada piękną słoneczną Niedzielę.
Po zapakowaniu sprzętu ruszyliśmy do Pruchnika, gdzie organizacja zawodów zawsze jest na najwyższym poziomie.
Na miejscu znajome twarze, wymiana zdań na przywitanie i jestem pewien, że dzisiejsze pedałowanie w 40 stopniowym upale nie będzie przejażdżką wzdłuż Wisłoka.
11:00 startujemy, Początek jedzie mi się ciężko (jak zawsze), Kwaki, Bartek i paru innych znajomych jadą mocno do przodu – mysle sobie – ale jestem słaby.
Tego dnia oprócz spiekoty lejącej się prosto z nieba, niemałym problemem były muchy i bąki które tnąc po całym ciele wybijały mnie z rytmu – to wszystko sprawiało ze na podjazdach kląłęm przeokropnie.
W pewnym momencie troche się zdziwiłem, na jednym ze zjazdów zobaczyłem ze przed stromszą sekcją stoi Darek, usłyszałem „dawaj Kami” , Laluś zrobił mi miejsce i pomknąłem w dół, jak się okazało, tego dnia Darowi odcięło wszystkie prądy. Jadąc dalej, z uporem maniaka powtarzałem sobie że dam rade, tylko odgłosy karetek co jakiś czas napawały mnie lękiem o moją Alę i resztę ekipy.
Na ostatnim stromym podjezdzie wyprzedzili mnie ratownicy na quadzie, jak się potem okazało udzielali pomocy Sylwi, koleżance z Hoffman bike. Przez resztę dystansu myślałem o tych wszystkich jęczących karetkach i o ludziach którzy pomdleli, mając nadzieje że nic poważnego nikomu się nie stało.
Po tym podjeździe zostało tylko w dół do mety. Podjazd ( raczej podejście) zwany Golgotą był bardzo cięzki, ale po nim został niby lajtowy zjazd po polnej drodze – nic bardziej mylnego, moim zdaniem to jeden z najniebezpieczniejszych zjazdów w całym cyklu – dlaczego ? – bo jest bardzo niepozorny, wydaje się że, możesz tam lecieć bez dotykania klamek hamulców – nie nie nie nie rób tego – w zeszłym roku walnąłem tu 3 ostre gleby po których ledwie się pozbierałem, szczególnie po 3 ostatniej kiedy to po wstaniu z błota i otrzepaniu się nie mogłem zlokalizować mojego bika, he zgubiłem rower pomyślałem – okazało się że podczas upadku wykatapultowało gogdzieś 7 metrów w bok w wysokie zboże – nigdy wczesniej nie zdarzyło mi sie zgubić roweru podczas jazdy na nim. Mając na uwadze zeszłoroczną przygodę, jechałem na 100% koncentracji i szacunku do polnej dróżki. Bez zagubienia roweru cały dotarłem do mety z czasem 2:44:56.
Kolarstwo górskie to sport który trzeba naprawdę kochać, żeby po takim maratonie mieć ochote znowu pojechać w teren.
wyniki naszego team’u
- Gosia Budzyńska 2m
- Ala Muszyńska Sowa 1m
- Michał Piórkowski 2m
- Paweł Nowicki 13m
- Grzegorz Rela 15m
- Grezgorz Sowa 12m
w klasyfikacji drużnowej zajęliśmy 13 miejsce z 1107 punktami, a punktowali;
- Paweł Nowicki 332 p
- Grzegorz Sowa 298 p
- Grzegorz Rela 243 p
- Gosia Budzyńska 234 p