II ŁAŃCUCKI MARATON MTB

Pierwotny skład na wyjazd powiększa się przed domem Kamikazza, o niego właśnie, więc jedziemy zespołem: Michał Wilk, Filip Chmielarz, Kamikazze i ja – Rav – wjątkowo w roli relacjonującego to wydarzenie na stronie SOWASPORT.PL.

Pomimo nieciekawych prognoz pogoda słoneczna. Grzegorz jedzie z nami tym razem jako szef teamu, serwisant, podawacz bidonu, trener, kibic i dusza towarzystwa J. Spokojnie przygotowujemy się do startu mając dobry zapas czasu. Paweł Nowicki, który przyjechał na szosie i nie startuje w maratonie, dodaje nam otuchy i życzy powodzenia. Okazuje się, że impreza ma doborową obsadę, więc ściganie będzie poważne. Przewidziany na 11.00 start opóźnia się jedynie kilka minut. Zgodnie z zapowiedzią organizatora blisko dwukilometrowa runda honorowa jedzie z maksymalną prędkością 30km/h ulicami Łańcuta zwalniając w niebezpiecznych miejscach. Tuż przed przecięciem czwórki start ostry. Do przejechania 43km z niewywołującym przerażenia przewyższeniem 630m. po ok. 200 m asfaltu skręt w polną drogę. Jest ślisko a prędkość duża. Tutaj już odjeżdża czołówka wyścigu. Gdzieś niedaleko niej jest Michał. Ja jadę na razie blisko Filipa. Pierwszy podjazd, na Magdalenkę, długi ale nie stromy. Wdrapuję się tam ostatni z teamu. Nawierzchnia ok. deszczyk, który postraszył nas podczas startu ustaje. Pod szczytem czeka Kamikazze z bidonem dla Filipa. Rzucam mu swoje rękawki i przez resztę wyścigu jedziemy w słońcu i temp 25˚C. podczas zjazdu z Magdalenki widzę przyziemienie jakiegoś zawodnika. Dojeżdżam – wypadek okazuje się na tyle poważny, że decyduję się dzwonić do Grześka, żeby przyjechał chłopakowi pomóc. Tracę tam jakieś 2’30”. Po wyścigu już, dowiaduję się , że Kamikazze pomógł nie tylko jemu ale i dziewczynie, która potrzaskała się niżej chwilę po tym jak odjechałem. W tym momencie kolejność w teamie jest taka: Michał, Filip, Ja. Nie zmieni się to już do mety. Kolejne kilometry, to krótki, ostry podjazd i dość uciążliwy, niemal płaski kawałek asfaltu przed bufetem – centralnie pod wiatr. Podciągamy się tam nawzajem z Gośką Budzyńską. Pomimo kolejnego długiego podjazdu w połowie drogi między bufetami zaczyna mi się dobrze jechać. Teraz już tylko odrabiam straty i ostatnie 10 km do mety jadę jak nakręcony. Wyprzedzam pewnie z dziesięciu zawodników i dojeżdżam do mety na 63, miejscu open (1h56’25”), ze stratą 29’ do Larego (1h27’41”), który wygrał maraton przyjeżdżając przed Marcinem Kosterkiewiczem i Andrzejem Ulmanem.  Najlepszy z teamu był Michał Wilk – 21 msc open (1h40’14”), kolejny Filip Chmielarz – 52 msc open (1h51’42”). Impreza bardzo udana poczynając od towarzystwa, poprzez organizację aż po pogodę, która oszczędziła nas by o 17 uderzyć potężną burzą i ulewą.