Skandia Maraton Rzeszów 9.09.2012
Na ten wyścig chciałem ważyć dwie cyfry, dlatego od 15 kwietnia, kiedy to ważyłem 121 kg zacząłem stopniowo jeździć coraz więcej na rowerze i tak w cztery i pół miesiąca przepedałowałem 6 tyś. km. co pozwoliło mi schudnąć 22 kg.
przed i po 6 tys km
Na tydzień przed wyścigiem stwierdziłem, że rama karbonowa Gianta jest dla mnie za miękka i nie przenosi mocy tak dobrze jak bym chciał, dlatego zdecydowałem się wrócić do super sztywnego Cube’a Reaction’a, ale żeby złożyć rower musiałem ją najpierw pospawać, ponieważ w zeszłym roku trochę ją połamałem przy zacisku pod siodełkiem. Po pospawaniu spawy elegancko wypolerowałem i ramka wyglądała gites. Zdecydowałem się tez na na ryzykowny zakup opon 1,8 cala Aka Pluma firmy Geax ( udało mi się je kupić w sklepie Filipa Peliszko). Pojechałem na takim zestawie na czwartkowy trening i byłem mile zaskoczony trakcją opon po asfalcie i suchym terenie, no i w końcu czułem jak rama pięknie przenosi moc na koła – zero ugięcia ( może jak schudnę jeszcze z 10 kg to wrócę do karbonu ).
W piątek jeszcze raz dopieszczałem bika i o zgrozo zauważyłem pęknięcie w miejscu spawania. Nic to, postanowiłem zaryzykować i z ramą i z oponami z nadzieją że rama się nie rozleci, a opony podołają w terenie zapisałem się na listę startową wielkiej, profesjonalnej imprezy rowerowej jaką podobno miała być skandia mtb maraton ( wow ).
W Niedziele obudziłem się o 6 rano z bolącymi nogami i ciulowym samopoczuciem. Bez weny i wręcz od niechcenia zapakowałem auto i z Alicją i Kamilką pojechaliśmy do Rynku.
Na miejscu mnóstwo starych znajomych i nowych też plus atmosfera jaką tworzyła cała otoczka miejsca startu i mety spowodowały, że pierwszy raz w tym sezonie udzielił mi się dawno nie odczuwany stres przedstartowy – który bardzo pozytywnie wpływa na mnie w czasie wyścigu.
Kilka minut do startu stoje chyba w piątym sektorze, okazuje się że będziemy startować sektorami co minute. Nagle widzę Marka Błażeja który wycofuje się do tyłu informując nas że bedą kary za zły sektor, w ostatniej chwili ja, Bartek i Grzesiek uciekamy do 7 sektora w którym stoja zawodnicy którzy wcześniej nie jechali żadnego wyścigu z tej serii. We wcześniejszym sektorze widze m.in. Piekła, Larego, Łopatowego, Rav’a, Mikiego i resztę chłopaków. Pif Paf i wystartowali. Po minucie Pif Paf i my też ruszyliśmy. Jadę w czubie i „szok numer jeden” – widze, że skrzyżowanie przed mostem zamkowym w ogołe nie jest zabezpieczone przez policję, za sobą słysze pytania ” czy na pewno jedziemy dobrze” ” co jest grane, o co chodzi” – krzycze ze jedziemy napewno dobrze więc z grupą około 100 kolarzy przeciskamy się miedzy autami i lecimy dalej, na skrzyżowaniu za mostem zamkowym sytuacja się powtarza, na skrzyżowaniu z Rejtana to samo na szczescie trafiamy na zielone światło, w końcu na obwodnicy policja zamyka ruch, jedziemy dalej w strone Rocha i jest fajnie, pod góre widze na liczniku, że jade 95% HR max – więc odpuszczam i stabilizuje serducho. Na zpierwszy szutrowy podjazd wjeżdzamy z Wojtkiem Kwiatkiem i tak jedziemy az do końca zjazdu do Chmielnika gdzie Wojtek rościna oponę. Na podjeżdzie pod Borówki leży lużny tłuczeń i opony 1,8 tracą przyczepność. Jade na jednym bidonie, obliczyłem że powinien wystarczyć do pierwszego bufetu na Borówkch, zjazd lasem i pojazd asfaltem pod Borówki, którego nie lubię, w bidonie pusto – idealnie pomyślałem – zbliżając się do szczytu wyjąłem bidon z koszyka i przygotowałem go do zatankowania czegoś mokrego, hehe szkoda że nie widziałem własnej miny, kiedy to zobaczyłem ze obiecanego bufetu brak – „szok po raz drugi”, fuck fuck fuck, trudno, zjazd do Chmielnika i długi podjazd na Magdalenke, na szczeście na początku podjazdu stoi Sylwia Kapusta i dopingując czestuje mnie wodą – dzieki Sylwia – juz bardziej spokojny bez fucków rzucanych w strone Cześka ( przecież to on firmuje swoim nazwiskiem te wyścigi) jadę dalej. Na zjazdach jade wolno bardzo uwazający by nie rozwalić opony, hmm jade wolno a i tak udaje mi się dojścc co jakis czas zawodnikow jadacych przede mną – hmm pewnie mają jeszcze ciensze gumy ode mnie i sa jeszcze ostrożniejsi niż ja. Na stromym podjezdzie w słocińskim lasku nie wiem jak to zrobilem, ale przeleciałem przez kiere i cały ufajdałem się w błocie – dobrze ze tego nikt nie widział. Na szczycie ząbek, dwa, trzy niżej blat i jazda, nagle słysze zajebisty doping, patrze i nie wierze – całkiem spora ekipa m.in. Miki, Piekieł, Mateusz Bieleń, Łopatowy i Larson drą się i krzyczą dodając mi 300 watt więcej w nogach – tak przyspieszyłem, że na petli autbusowej na górze odcięło mi prądy i prawie zemdlałem, po oprzytomnieniu myślę sobie – ja pierdziele o co chodzi co ci goscie tam robią – „szok po raz trzeci”- przecież Lary powinien teraz fetować zyciestwo na Rynku. No nic , jadąc dalej na samą myśl o podjeździe drugą stroną Matysówki robiło mi się niedobrze, no ale nie uczestnicze w tym maratonie po to żeby się lansować tylko po to żeby zdychać. Jadąc pod ten przedostatni podjazd mijałem ludzi z dystansu Mini (36 km), niektórzy rodzice kierując się chyba tylko swoimi chorymi ambicjami wzieli ze sobą 8, 10 letnie dzieci, które pod ten podjazd ledwo szły i płakały – świetna robota – wy najlepiej wiecie jak zachęcić swe pociechy do sportu – w przyszłości dzieciaki te na słowo sport bedą reagować odruchem wymiotnym – congratulations. Do mety po płaskim zaczęły łapać mnie skurcze, ale na szczęście jechałem z Marcinem Chrzanowskim, który bardzo mocno pracował i prawie jednocześnie zakończyliśmy rywalizację w tym dziwnym maratonie pełnym szokingów.
Ogólnie nie czułem mocy jaką chciałbym mieć i nie byłem z siebie zadowolony biorąc pod uwagę samopoczucie przed i podczas wyścigu. Przejechałem 55 km w 2 godz i 23 min co pochłonęło 3100 kcal.
Cały team stanął na wysokości zadania. Paweł Nowicki – nasz najlepszy zawodnik dzień wcześniej startował na Górskich Mistrzostwach Polski Amatorów na szosie gdzie zajął bardzo dobre 18 miejsce w kat. 18 – 29 lat, start ten kosztował go wiele sił, pomimo tego postanowił wystartować na skandi i to na dystansie Grand Fondo (ponad 80 km w terenie) i zajął świetne 6 m – gratulacje. Alicja rzutem na taśmę zajęła 2 miejsce na dystansie Mini, wygrywając z 3 zawodniczką jedynie parę sekund, szanse na wygranie dystansu straciła po defekcie napędu (zablokowany łancuch pomiedzy kasetą a ramą) oby w Sanoku obyło się bez problemów sprzętowych. Do zobaczenia w Mogielnicy na MTB Boguchwała Tour gdzie niestety nie wystartuje nasz kolega Filip Chmielarz, ponieważ na ostatnim treningu w tym tygodniu miał wywrotkę na zjeździe i złamał obojczyk – wracaj do zdrowia Filippoo.
Wyniki team’u
- Alicja Muszyńska Sowa 2 m
- Gosia Budzyńska 5 m
- Paweł Nowicki 6 m
- Grzegorz Rela 10 m
- Michał Piórkowski 6 m
- Filip Chmielarz 19 m
- Bartek Tyrakowski 41 m
- Grzegorz Sowa 8 m
podoba mi się – najbardziej dwie cyfry 🙂 – gratuluję:)
A dla mnie jeden z gorszych wyścigów jakie jechałem. Nie mówie o organizacji ale o tym co się z moją formą dzieje… Ehh tam przynajmniej rodzinka uśmiechnięta!
Bart ale i tak wielki szacun dla Ciebie, bez formy a jedziesz i chcesz rywalizowac – a sa cioty ktore maja forme a na zawodach nie wystartuja, bo sie boja ze sie zmeczą. pozdro brachu
grzechu – podziwiam twoją determinację w osiągnięciu celu – zdejmuję beret 🙂
dzięki Rav cieszę się, że jest to zauważalne – przynajmniej dla Ciebie – ty także zrobileś mega postęp od zeszłego roku – tak musimy trzymać